piątek, 31 sierpnia 2007

SAN PEDRO DE ATACAMA






No i siedzimy sobie z Monika i Norbertem w San Pedro de Atacama zwodzeni za nos przez agencje turystyczne.

Wracajac z Salaru zostawilismy pakunek z pamiatkami w toyocie jaka przejechalismy Salar de Uyuni. Toyota odjechala i szukaj wiatru w polu. Telefonu na pustyni nie ma, CB radio nie dziala i wsio.
W San Pedro Norbert stara sie odzyskac pakunek, ktory po 2 dniach znalazl sie podobno w Uyuni ale jestesmy na etapie tego ze nikt go nie chce przywiezc do San Pedro w Chile. Zobaczymy co bedzie.

Tymczasem delektujemy sie lokalnymi winkami w cenach wybitnie przystepnych, siedzac po hostalach w cenach juz nieco mniej przystepnych niestety.
W takiej dziurze nie ma nic do roboty. Przestaja mnie juz teraz dziwic pijaki co po nocach zwalaja sie na izby przyjec. Rozumiem bo sam staje sie tu zulem-alkoholikiem :P

Miejscowka wybitnie podeszlaby tu Mareczkowi. Klimacik San Pedro jest niesamowity.
Budynki z oslawionych glinowoslomianych cegiel, kupa hipisow, antenki cb na dachach domow, szutroweczki w miescie i jeden wybrukowany placyk. De facto miedzy kosciolem a komenda karabinierow.
Cale miasteczko otoczone wulkanami.


Z San Pedro do Calamy jedzie sie okolo poltorej godziny.
Do Santiago jedzie sie dobe! Cena robi sie tez zaporowa - 50usd.

ATACAMA - VALLE DE LA LUNA

Valle de la Luna

Valle de la Luna

Valle de la Muerte

Dojechalismy do San Pedro de Atacama we wtorek i jeszcze tego samego dnia zlapalismy szybki tour do Valle de la Luna czyli po naszemu Doliny Ksiezycowej. Znajduje sie ona pol godzinki od San Pedro i podobno najlepiej, najladniej i wogole naj naj naj widac z niej ksiezyc w najlepszym klimacie. Ksiezyca nie bylo, ale byl zachod slonca.

Wycieczke uratowal przewodnik Maurizio w sportowych okularach adidasa, ktory byl wielkim jajcarzem i dalo sie z nim posmiac ze wszystkiego co widzielismy. A kamienie na pustyni maja ksztalty fikusne.

Sama Dolina Ksiezycowa jest OK i jak sie juz jedzie przez San Pedro warto ja zobaczyc, ale gnac specjalnie do niej przez Chile to nieporozumienie troche.


Oprocz niej odwiedzilismy tez Valle de la Muerte (Dolina Smierci), podobno najsuchsze miejsce na swiecie. Spoko ale bez rewelacji jak z druga dolinka.

Caly tour trwal jakies cztery godzinki, wszystkie firmy wyjezdzaja z San Pedro o 15 i wracaja okolo 19. Cena niecale 10usd. Bus uwaga, uwaga! Klimatyzowany!

środa, 29 sierpnia 2007

SALAR DE UYUNI i GRANICA BOLIWIA-CHILE




Uyuni szczycilo sie kiedys wielkim przemyslem kolejowym, w fabryce robotnicy w pocie czola skladali i naprawiali parowozy i wagony. Dzis pozostaloscia po tym okresie sa liczne pomniki ludzi pracy. tor kolejowy, zamknieta fabryka i cmentarzysko parowozow.







Salar de Uyuni, czyli najwiekszy salar na swiecie.
Widok zupelnie plaskiej powierzchni w kolorze idealnie bialym ciagnacym sie po horyzont jest niezle poschizowany.
A jak sie czlowiek polozy i polize ziemie i jest ona slona juz wogole potrafi zakrecic.
Jakby jeszcze bylo malo na salarze co jakies kilkanasciem minut jazdy mija sie wyspy porosniete kaktusami i tylko kaktusami.
Aha, spalismy w hotelu zbudowanym z soli oczywisie.

Mysl jest taka, ze salar to idealne miejsce na latawce :) Kto wie, kto wie... :P









Z salaru na 3660mnpm, wjezdza sie na obszar wulkanow pogranicza Boliwijsko-Chilijskiego na okolo 4300mnpm. Tutaj noca "troche" zimno. Minus 25 Celsjuszy. Ogrzewania w hotelu brak. Ale widoczki niesamowite. Raj dla pocztowkowcow.




Z Laguna Verde (Jezioro Zielone) znajdujacego sie praktycznie na pograniczu ale jeszcze po stronie Boliwii wjechalismy do Chile.

Pieczatki wyjazdowe zbiera sie w Uyuni (15 boliwianow), na granicy sprawdzaja je, wjezdza sie do Chile i przed San Pedro de Atacama jest kontrola Chilijska. Trzepanie bagazu, pieczatki i jestesmy w kraju Augusta Pinocheta.

Obecnie siedze w San Pedro na pustyni Atacama i obmyslam co robic w Chile i czy jechac do Argentyny choc na chwil kilka.

LA PAZ - ORURO - UYUNI


Z La Paz smignalem szybko, miasto wywarlo na mnie przygnebiajace wrazenie. Pieknie polozone na dnie doliny jak na dnie durszlaka, ale syf okrutny. Zlapalem busa do Oruro z poznanymi Polakami z Radomia, wsrod ktorych oczywiscie byl lekarz, a potem tego samego dnia z Oruro nocny bus do Uyuni.
Z busami z Oruro nie ma problemow, kupilem bilet na godzine przed odjazdm, wiec nie jest tak strasznie jak straszyli inni turysci.
Do Uyuni dojechalem o 5 rano. Klimat zmienil sie drastycznie: minus 5 Celsjuszy, ciemno, zamarzniete fontanny. Szczesliwie po niecalej godzinie wylazl na obchod miasta facet z biura "Uyuni Tours" (istnieje podobno od 1989 roku, pierwsze biuro oferujace wycieczki na salar). Poczestowal herbatka, zapalil grzalke gazowa, opowiedzial o wycieczce na Salar de Uyuni.
Wspominal tez o historii wypraw na Salar, i o tym ze Uyuni bylo wczesniej miastem przemyslu kolejowego, kultem pracownika z wieliego zakladu produkujacego ciezkie elementy z zelaza i stali. Wykalaczki moze tez robili.
Po upadku fabryki parowozow Uyuni stalo sie istnym zadupiem i gdzies od niecalych 20 lat znow "rozkwita" dzieki turystyce. Nie zmienia to faktu ze samo Uyuni to odrazajaca dziura na zadupiu.

Ceny wyjazdu na Salar wynosza okolo 70-80usd za 3 dni i sa slabo negocjowalne. Biur jest ponad 70 w Uyuni i od razu mowia ze handluja turystami miedzy soba, tak aby mozliwie maksymalnie wypelnic auta. Samochody to praktycznie wylacznie LandCruisery serii 60, 80 i czasem 100. Tylko benzyna. Na salarze w nocy temperatura spada do minus 25 Celsjuszy...

Tym sposobem znalazlem sie w LC80 z para Argentynka-Francuz, Londynczykiem z Londynu (oczywiscie lekarz), i para przezajebistych Polakow z Poznania: Monika i Norbertem. Wyruszylismy na podboj najwiekszego salaru na swiecie.

sobota, 25 sierpnia 2007

EL CAMINO DE LA MUERTE

Poczatek dosc niewinny


Najslynniejsze ujecie na Drodze Smierci


El Camino de la Muerte


El Camino de la Muerte
Death Road
Killer Highway
Coroico Road
The Road of Death
Yungas Road

Po naszemu Boliwijska Droga Smierci.



Zbudowana w latach 30 trasa laczaca La Paz z Coroico to okolo 60 kilometrow jednej z najniebezpieczniejszych drog na swiecie. Corocznie zbierala kilkaset ofiar wypadkow.

Najslynniejsza czesc trasy biegnie z La Cumbre na 4700mnpm do Yolosa na 1200mnpm i jest to trasa wykopana w ekstremalnie stromym zboczu, tworzac polke na ktorej jest jeden pas ruchu i nieliczne mijanki. W przeciwienstwie do reszty Boliwii obowiazuje na niej ruch lewostronny, a pierwszenstwo ma pojazd jadacy pod gore.
To dwie zasady bezpieczenstwa: ograniczaja predkosc na zjezdzie to raz, a dwa: kierowca ma szanse widziec ile centymetrow od krawedzi jest przednie lewe kolo.
Jest jeszcze jedna: jezdzic bez pasow - jak sie spada to moze sie udac wyskoczyc z kabiny...

Trasa biegnie caly czas w dol (z wyjatkiem okolo 7 kilometrow przed wlasciwa Droga Smierci ktora jest plaska z trzema niewielkimi podjazdami), poczatkowo przez godzine po asfalcie a pozniej przez trzy do czterech godzin szutrowka na zboczu gor. Stok w ktorym zrobiono "ulice" jest praktycznie przez wiekszosc czasu pionowy z dnem kanionu kilkaset (tak, kilkaset!) metrow nizej niz polka tworzaca droge. Od tego roku (2007) dostepna jest Nowa Droga, w wiekszosci wyasfaltowana ktora przejela ruch kolowy z Drogi Smierci, ta natomiast obecnie jest zachowana jako trasa turystyczna z nielicznymi autami jakie po niej jada.

O tym ze nazwa nie wziela sie znikad mozna sie przekonac mijajac liczne krzyze stojace nad urwiskiem. A jesli sie wychyli glowe za nie czesto na dole widac poskrecane pozostalosci ciezarowek. Rocznie te kilkadziesiat kilometrow trasy zbieralo krwawe zniwo w wysokosci od 100 do 300 ofiar!

Droga w swojej historii nie sluzyla wylacznie do transportu, byla tez miejscem wykonania wyrokow poprzez zrzucenie skazancow w przepasc.

Do samego Coroico z Yolosa nie wjezdza sie juz rowerem tylko busem, okolo 20 minut. Tam prysznic, obiadek, basen. Klimat tropiku, na starcie gory ze sniegiem. Kontrast niesamowity.


Moim zdaniem trasa jest jednym z "must" bedac w Boliwii. Nie tylko ze wzgledu na przygode jaka oferuje, ale przede wszystkim na fakt ze jest pogladowa i niesamowicie namacalna lekcja na temat zycia i transportu w Andach.



A tak to wygladalo w latach swietnosci El Camino de la Muerte.
(zdjecia z netu)













i jeszcze tu przykladowy filmik ze zjazdu droga




PUNO (PER) - LA PAZ (BOL)

Z Puno nad jeziorem Titikaka odjezdzaja autobusy bezposrednie do La Paz. Sa dwie opcje: przez Copacabane i przez Desaguagdiuno (?). Ta druga opcja podobno spotyka sie z wiekszymi problemami na granicy (Boliwijczycy) jak zaslyszalem od ludzi ktorzy tamtedy wjezdzali do Peru.

Z Puno jada busy rano (okolice 8) i nowa boliwijska linia o 14:30 (cena 35sol). Jechalem wlasnie tym nowym serwisem i jest to podobno najlepsza opcja. W busie sa praktycznie sami gringos, czyli turysci, i formalnosci na granicy sa bezproblemowe. Nie bylo mowy o lapowkach, jedynie pieczatki i trwalo to w sumie 20 minut.

Warto wymienic kilka dolarow na granicy, bo po boliwijskiej stronie jest przeprawa przez wode (barka kosztuje 1,5 bolivianos).
W La Paz bylismy o 9 pm.

czwartek, 23 sierpnia 2007

JEZIORO TITIKAKA






Puno, miejscowosc nad jeziorem Titikaka. Polozone na 3,821mnpm jest najwyzej polozonym zeglownym jeziorem swiata.
Za cale 15 sol kupilismy 3 godzinna wycieczke statkiem na plywajace wyspy na jeziorze Titikaka.
Mieszka na nich okolo 2 tysiecy ludzi, wyspy sa zrobione z plywajacych blokow korzeni trzciny (korzenie nadaja lekkosc malej ilosci ziemi w jaka wrastaja) na ktora kladzie sie trzcine, wrazenie jest takie jakby chodzilo sie po wielkim lozku wodnym na ktore rolnik wywiozl fure siana :)
Oprocz wysp, z trzciny zrobione sa tez domy, lodzie, a nawet wieze obserwacyjne.
Od kilku lat ludzie maja panele sloneczne do robienia pradu, na jednej z wysp jest kosciol plywajacy, sklepik, bar a nawet telefon!

KANION COLCA










Kanion Colca, czyli jedna z najglebszych dziur w ziemi, 3,269m glebokosci. Badania wykazaly ze glebszy jest tylko sasiedni kanion. Ale od poczatku.
Po "resetowaniu" sie i ladowaniu akumulatorow w Arequipie postanowilismy cos zobaczyc, wybor byl jedyny i oczywisty - zobaczyc wielkiego ptaka kondora.
Biura podrozy maja dokladnie ta sama oferte i dokladnie te same ceny. Opcje zwiedzania sa trzy. Jednodniowa za 25usd z wyjazdem o 1 w nocy, dwudniowa tez za 25usd ze zwiedzaniem okolic i mieszkaniem w Chivay, taplaniem sie w goracych zrodlach, oraz opcja wielodniowa z trekiem po dnie kanionu.
Z racji czasu chcielismy jeden dzien, a z racji ceny wzielismy dwa dni. Cene oczywiscie udalo sie zmodyfikowac :)
Piwko wieczorem w hot springs, tance lokalne i zwiedzanie wiosek po dolinie, optimum. Do tego spotkalismy grupe bardzo fajnych Polakow mieszkajacych w Kanadzie, oczywiscie jak sie okazalo tez lekarzy (pozdrowienia :) )

Rano wyjazd o 6.00 z Chivay na mirador czyli po naszemu patrzalki. Kondory oczywiscie widzielismy bo wylatuja z kanionu rano dokladnie o 8 rano w dokladnie znanym miejscu. Te wielkie stwory potrzebuja pradow wznoszacych i odpowiedzniego uksztaltowanie terenu aby moc latac, wiec mirador daje gwarancje ich spotkania. Jak rowniez dwustu innych turystow robiacych kazdy po trzysta zdjec.


Popoludniu wysiedlismy na trasie z busa i zawinelismy sie do Juliaca lapiac pks "na stopa" na drodze (nie wracalismy do Arequipy, stracilibysmy 3 godziny) a potem z Juliaca do Puno zlapalismy colectivo za 2,5 sol. Bardzo mily akcent.

Jedna setna zdjec kondora jakie zrobilem jest na blogu :P