niedziela, 29 lipca 2007

pierogi




Tak, tak
Pierwszy raz w zyciu lepilem pierogi, twor zarezerwowany tylko dla rak Babci.
Trzeba sie pokazac, ze u nas jest kraj bogaty i ser to my nawet w ciasto mozemy sobie wsadzac. Szpan jak kiedys kasia.de wsrod Helmutow.

Tu nie ma twarogu, naszego, polskiego, przez szmatre.
W hiszpanii twarogopodobne cos nazywa sie to Queso Quark, tutaj Queso Ricotta. Tak jakby ktos mial sobie ochote ulepic pieroga w Ekwadorze kiedys.

oiom

kilka zdjec oddzialu intensywnej opieki medycznej



QUITO "teleferiQo"





Sobota minela pod znakiem zwiedzania lokalnej atrakcji jaka jest wyciag firmy "Poma" wjezdzajacy z miasta na 4100. Wlecze sie to ustrojstwo okrutnie, niemcy by takiego w alpach nie postawili, za slabo zarabialby na siebie :)

Na teleferiQo mozna dojechac autobusami za 1usd ze stacji komunikacji miejskiej "La Y" albo ze skrzyzowania ulic Avenida Rio Amazonas z Avenida Colon, jezdza co okolo pol godziny, biale z logo w postaci gondolki. Lepsza opcja jest dotarcie taksowka, juz druga zatrzymana zgodzila sie dojechac za 2usd i pod sama kase biletowa wjechal :) Wjazd na gore to wydatek 4usd, chyba ze sie nie ma nogi to wtedy 2usd. Warto przyjechac rano (9 otwarcie w pt i sob, w tygodniu od 10) bo ustawia sie niesamowita kolejka i stania moze byc na 4h. Opcja jest zaplacenie 7usd albo 3,5 bez nogi aby stanac w drugiej szybszej kolejce do kolejki. Wjazd, na gorze kilka knajp, Gluhwein, Koszulki pamiatkowe, lornetka na lancuchu za 25centow i takie atrakcje. Mozna pojezdzic na koniach i mozna pojsc kawalek w gore jeszcze. Atrakcja warta zaliczenia, fajne widoki na miasto, ale bez sikania po majtach. Musi byc pogoda to raz (rano nie ma jeszcze chmur ani smogu), dwa to dac sobie kilka dni na aklimatyzacje jesli sie przyjedzie do Quito, w koncu to ponad 4 tysiaki nad morzem.
Aha nie bierzcie ze soba pistoletu ani dynamitu - tutaj nie wolno wnosic.


Obmyslam teraz plan na Amazonie. Prawdopodobnie Lago Agrio (Nuevo Loja) w Oriente na polnocy kraju, tuz pod granica z Kolumbia. Opcja jest na 4 albo 5 dni. Czyli z szamanem albo bez szamana. Koszt wyjazdu, zakwaterowania i ogladania dzikich malp i lowienia piranii to okolice 200usd plus minus 40usd (tyle kosztuje Szaman) z wstepnego rozeznania. Pomozecie? :D

scope - the end




No i skonczylem w piatek wymiane studencka oficjalnie, byla tradycyjna wymiana emaili i obustronne nieszczere obietnice ponownego spotkania sie.
Generalnie mile wspomnienia z wymiany.

milym akcentem byly urodziny jednej ze stazystek, Beroniki :P

Wrzucam fotki z imprezy pozegnalnej, czyli urodzinowej.

Plus jedno z bloku z moja mentalna podpora mowiaca po hiszpansku i angielsku o niemiecko brzmiacym imieniu Rommel.

środa, 25 lipca 2007

znow szpitalnie






wyjazd sie skonczyl, wrocilem do szpitala, poniedzialek znow na bloku, natomiast we wtorek poszedlem na spotkanie w prywatnym centrum medycznym Metropolitan Hospital do dr Jose Garces, radiologa.
Prywatne centrum robi wrazenie, 3 budynki, dookola skrzyzowania polaczone nadziemnymi tunelami. Kafelki, szklo, ciepla woda osobno, zimna woda osobno. Luksus.
Zwiedzilem centrum diagnostyki obrazowej i radiologii interwencyjnej i powiem tak, sprzecik maja... w pyte.
Siadlem sobie tez za sterami rezonansu i chwile bawilem sie tym co daje mozliwosc cyfrowej obrobki. Obrazy prawie jak w atlasie anatomicznym wychodza. Warstwa ze szkieletem - prosze bardzo, dorzucamy naczynia? juz sie robi. Pluca i podejrzenie nowotworu, zaraz sie zaladuje obraz 3d, jest podejrzane ognisko, robi sie ciecie przez warstwe, cos jak wirtualnym mikrotomem i mamy obraz "slice" taki kilka milimetrow, widac oskrzela, oskrzeliki, oskrzeliki koncowe. Niezle urzadzenie.
Potem ogladnalem kilka opracowanych przypadkow, glownie wad wrodzonych serca i naczyn. Pieknie zobrazowane, a do tego na koniec kazdego wyrenderowany wirtualny model 3d. Mozna go obracac, zdejmowac i dodawac warstwy, etc. Przy tym swietna jakosc obrazu. Bardzo pogladowa lekcja. Fotki wrzuce pozniej.
Chwila z pracy dr Garces, zrobil kilka USG w pokoju obok, jama brzuszna, nerki, pecherz moczowy. Bez opisu. Okazalo sie ze klikajac magiczny guzik wysylal zdjecia do "druku" i po chwili gdy bylismy w pokoju opisowym, a wlasciwie w pokoju dyktowania opisow przyniesiono mu klisze z tym co przed chwila bylo w USG. Dyktafon. I tyle. Opis robi sekretarka.

Wczoraj bylo cos na ksztalt pozegnalnego party w restauracji na zboczu doliny w ktorej lezy Quito, przy ulicu o nazwie Iquique. Piekna nazwa. Na kolacyjke IFMSA-Ecuador postawilo danie z owocow morza, winko, etc. Do tego z imprezy wyszedlem bogatszy o 60usd, ktore mialem dostac na lunch na caly miesiac. Milo. Od razu poszlismy na piwo pozniej :) A kto bogatemu zabroni? :P

Dzis w szpitalu tradycyjnie 2 laparoskopie. W jednej z nich chirurg skoagulowal za mocno przy preparowaniu szyji pecherzyka i byla chwila odsysania zolci i szukanie kikuta przewodu pecherzykowego. Reszta tradycyjnie jak w poprzednich opisach.

Ide zaraz na spotkanie z Polaczkami, matka prawniczka z corka (oryginalnie Katowice), ktore prysnely kiedys z Polszy i teraz za bardzo wrocic nie moga, bo dziecko przed 18 rokiem zycia jesli oficjalnie, papierki, costam-costam z przeniesieniem miedzy szkolami, jest automatycznie zglaszane jako porwane polskiemu wymiarowi scigania. A jako ze obecnie mloda ma 12 lat to maja problem. I tak dziewczyny trafily do Chin, Kolumbii, Wenezueli a obecnie Quito. Zalatwiaja papiery aby prysnac na stale do Australii na dniach.

Fotosy wieczorem.

wtorek, 24 lipca 2007

CANOA - "Baltyk jest super o tej porze roku"









W piatek po szpitalu pojechalem na dworzec autobusowy, za rada LonelyPlanet zakupic bilet na nocny bus wczesniej niz przed odjazdem. 7,5usd i mam ticket do San Vincente. Po 8 godzinach w autobusie o 5 rano bylem w SV, stamtad ciezarowka (za co zdarli 5usd) i jestem w Canoa nad Oceanem. Cieplo, duszno. Nie ma tez komarow.
Jak zozjasnialo poszedlem zalatwic Hostal, zalogowalem sie w Shelmar za 6usd (pierwsze foto), jeden kwartal od plazy. Przyjemny. Prowadzi go Francuz z Francji ktory ozenil sie z Indianka z Ekwadoru, maja 3 wesolych, rozbrykanych brzdacow i tak sobie siedza tam, zyja i nic nie robia i sie nie martwia niczym.

W Canoa sa dwie ulice: prostopadla do plazy i roznolegla do plazy. Mozna tylko odpoczywac. Nic sie tu nie dzieje. Nic.
Caipirinha, hamak, ksiazka, caipirinha, cuba libre, hamak, pina colada, hamak, plaza. 1,5usd szklaneczka.
San Vincente to smetna i malo turystyczna wioska polozona przy ujsciu rzeki (¿nie pamietam nazwy?) do Oceanu na jej polnocnym brzegu, po drugiej stronie rzeki jest Bahia, nowoczesne miasteczko, w ktorym tez nic sie nie dzieje. Sa apartamenty. Pomiedzy kursuje prom za 0,25usd albo za friko jak sie wcisniesz na prom samochodowy. Najblizszy most na rzece jest okolo 30km w gore jej biegu w Chone (Chone to rozjazd na "polnocne" wybrzeze gdzie bylem i "poludniowe" z Montanita, Portoviejo i Manta).

W San Vincente dworzec autobusowy miesci sie na uliczce prostopadlej do Ocenau odchodzacej okolo 800m-1km od ronda. Bilety sprzedaja w oficynie z kartoflami, jajkami, przewozami ciezarowkami i autobusami. Agencja transportowa.
Natomiast busy do Canoa odchodza znad samego brzegu, z wyzej wspomnianego ronda.

Po calym dniu wynudzenia i wygrzania sie wieczorem poszedlem na drinka. Siadlem w knajpie gdzie byly happy hours i byly 2 drinki w cenie jednego. Po chwili przyszli jacys lokalesi, zaczelismy gadke szmatke, zaczelo ich zlazic coraz wiecej, nagle wpadl kolega murzyn (na zdjeciu, ten czarny to jest murzyn). Na dziendobry powiedzial Jol-jol, po czym powiedzial ze nie ma kasy, chetnie przelecialby jakas laske dzis na plazy, a wogole to jesli mam ochote to moze dla mnie ukrasc tamto auto ktore stoi na rogu, pobic kogos, zalatwic marihuane, heroine, sprowadzic dziwki, skolowac kalasznikowa od Ruskich albo wzbogacony pluton od Libijczykow. Po prostu czlowiek-przedsiebiorca. Takich nam w ojczyznie brakuje. Do zdjecia pozowal jak przystalo na Murzyna z gestem milosci i pozdrowienia.
Ogolnie lokalesi sa "wporzo", mozna spokojnie pogadac, mozna sie napic, posmiac i potanczyc. Takich turystow brakuje nam nad Baltykiem w Mielnie. Zero atmosfery intelektualistow z malych miasteczkek stylu: "Yyyy, wyjazd, yyyyy, a co wpierdol chcesz zarobic?"


Powrot z Canoa byl za 35 centow autobusem do San Vincente (to co ciezarowka), w S.V. okazalo sie ze nie ma biletow do Quito na bus nocny (sa 2 busy dziennie do Q. rano o 8 i wieczorem o 21), krotkie pokalkulowanie szans i dymam do nastepnej wiochy za 1,25usd. Po 30 km dotarlem na srodek wesolego miasteczka w Chone.
Z Chone jest kilka jak nie kilkanascie polaczen z Quito dziennie, glownie rano (do 13) i wieczorem (miedzy 21 a 24) czasem co 15 minut autobus. Do tego troche taniej ale i autobus mniej wygodny. Wlasciwie to wogole niewygodny.

O 5.30 bylem w Quito na Pekaesie, wrocilem do domu troljebusem, wzialem prysznic i pojechalem do szpitala.

piątek, 20 lipca 2007

foxy lady





Wczoraj wieczorem nieoczekiwanie znalazlem sie na promocyjnym wieczorze w sklepie "FOX"
Tak, zapach oliwy, motokrosowcy odswietnie w garniturach ze swoimi chicas i takie klimaty. Moglem kupic biodrowki za 100usd, bluze z kapturem za 50 albo choc kapielowki za 30. Do wyboru byly tez wloskie okulary z prawdziwym napisem made in italy, albo krzyzowka motora z samochodem do jazdy po plazy. Niestety nie miescil sie do plecaka i odpuscilem sobie.
Nie do kupienia ale za to za darmo bylo Pisco roznoszone co chwila przez kamerdynera w bialej koszuli, z czego korzystalem bez zastanowienia, a potem stanalem w przejsciu aby skosic szklaneczke za kazdym razem gdy wchodzil lub wychodzil. Polaczek kurczeflak :p

W szpitalu wczoraj znow bez zabiegow (bo czwartek) wiec byla wizyta i zarty przez 3 godziny. Tutaj to sie pracuje...

Dzis natomiast z rana ogladalem laparoskopowa operacje przepukliny zolodka. Odpreparowali tkanki wokol przelyku od okolicy vena cava inf. i od odnog przepony po stronie jamy brzusznej, szwami wzmocnili odnogi przepony wokol rozworu przelyku. Zalozyli 3 szwy, kazdy wiazac okolo 10 wezlami, tak ze utworzyly one "warkocz". Kazdy z nich nastepnie zabezpieczyli klipsem aby je dociagnac i aby nie puscily.
Potem od tylu przelyku przeciagneli dno zoladka z prawej na lewa i owineli je na przednia strone przelyku, tak ze otoczyli dnem zoladka przelyk i wpust zoladka.
Nastepnie na tak przewiniete dno zoladka zalozyli kilka szwow (10+klips) fiksujac przepone z "krawedziami" dna zoladka utworzonymi z jego faldow, kolejne szwy ponizej pierwszego miedzy brzegami dna nie byly juz fiksowane do przepony. Utworzyli tym sposobem na przelyku i wpuscie zoladka "kolnierz" z dna zoladka zapobiegajacy powtornemu wsliznieciu sie czesci zoladka przez rozwor przelykowy do gory.
Calkiem spora publike zebral ten zabieg. Operatorem byl Rene Vargas, moj tutor tutaj.

Na dzisiejszy wieczor kupilem bilet na 8 godzinna jazde autobusem, tak aby nad ranem dotrzec nad ocean. Zobaczymy jakie tu maja molo :P

czwartek, 19 lipca 2007

salony

Dzisiejszy dzien w szpitalu, tradycyjnie juz chyba, przepuklina pachwinowa, podwojna, lewa prosta, prawa skosna, tym razem operowane z 2 ciec. Przygladalem sie operacji prowadzonej prze dr Washingtona Tamayo, ktory zrobil zabieg tak jakby ogladac Atlas Technik Chirurgicznych Enconomou. Czysto, jasno, do tego tlumaczyl wszystko 2 nowym rezydentom.

Potem nagle zostalem wyrwany przez dosc luznego doktorka Francisco Montero, bo jest jakas operacja. Na cito. Okazalo sie ze przyjeli na ostro appendicitis 5 dniowy: przepiekny, smierdzacy, zgorzelinowy, i sperforowany, z zezarta przez infekcje krezeczka wyrostka i przezarta otrzewna sciany tylnej do przestrzeni zaotrzewnowej. Polowe czasu zabiegu zajelo lapanie lejacych naczyn krezeczki i katnicy. Wszystko ostatecznie sie ladnie udalo zrobic, ale zabieg trwal 2 godziny. Pacjent stracil okolo litra krwi, a dzieku wielokrotnym plukaniom 5 litrowy zbiornik ssaka w polowie zabiegu oprozniano (nie stosuje sie tu jednorazowych workow zbiorczych, tylko sterylizowane sztywne zbiorniki z tworzywa albo szkla).



Wrzucam kilka fotek wnetrz w jakich mieszkam. Oraz siersciucha, bohatera wczorajszej opowiesci.




środa, 18 lipca 2007

lunch w szpitalu






W poniedzialek tradycyjnie byly zabiegi, laparoskopowy "worek" oraz cancer de colon, wycieli okolo 30 cm okreznicy, zespolili koniec do konca staplerami, i tak to wygladalo.

Jednak nie o tym chcialem dzis napisac. W zeszlym tygodniu zapytano mnie czy jestem sklonny wydac 8usd. Odpowiedzialem ze tak i wreczylem odliczona kwote jednemu z lekarzy.
Pieniazki te jak sie okazalo zasilily fundusz integracyjny oddzialu i dzieki temu dzis we wtorek (w ktory nie ma zabiegow, ino obchod oddzialu) zostalem zaszczycony mozliwoscia wziecia udzialu w lunchu.
Tak tak, salpicon de mariscos, zupa z krewetkami, ktora lokalesi zajadaja wsypujac do niej tone popcornu, druga tone smazonych platkow banana i polewajac to wszystko wsciekle pikantnym sosem w stylu Tao-Tao. Jesli komus jeszcze bylo malo, mogl wcisnac do miski z zupa solidna porcje siekanej cebuli i odrobine soku z limonki dla smaku. Aaaa zapomnialbym, wszystko bylo popijane bialym winem i Pepsicola.
Impreza udana, moze to nie to samo co obiady studenckie, ale git. Flaszka w szpitalu. Jak w zamierzchlych czasach u nas, ktore znam z opowiesci.

Jako Polak wykazalem sie umiejetnoscia tu nieznana. Gdy korkociag rozerwal korek a flaszka wina byla na dobrej drodze by zakonczyc impreze nietknieta w kuble, przejalem ja i uzywajac kciuka wepchnalem korek do srodka. Zachwyt byl nieopisany. Umiejetnosc nabyta w czasie matur w Parku Poludniowym jest iscie miedzynarodowa.

Z innych newsow, kot wlascicielki mieszkania zlal sie dzis na kanape.
Juz wiem dlaczego wszystkie meble ma pokryte gustowna folia malrska. Mocz pieknie zbiera sie w niej tworzac romantyczna kaluze wsrod kolonialnych mebli.

poniedziałek, 16 lipca 2007

COTOPAXI






no tak, niedziela uplynela pod znakiem wyprawy na pobliski wulkan, Cotopaxi (5897)
o 8 rano zebralismy sie grupa 7 studenciakow ze Szwajcarii, Kanady, Brazylii i Ekwadoru pod pod centrum handlowym. Zapakowalismy sie do LandCruisera i zaczelismy wyprawe w kierunku Cotopaxi (2,5h od Quito). Wjezdza sie w boczna droge na lewo od Panamericany, po okolo 3 kilometrach drogi przez wioski i kamieniolomy dotarlismy do kasy, 2usd od lebka i mozemy wjechac, tak samochodem do Parku Narodowego Cotopaxi. Droga do podnoza wulkanu to okolo 15km od bramy parku, nie ma tam autobusow (chyba ze sie wynajmie przez biuro podrozy) wiec najlepiej dotrzec samochodem.
Kilka jeziorek na rowninie usianej glazami i dojechalismy do podjazdu. Zaczelismy wspinaczke do parkingu pod Refugio (to z zoltym dachem) i wjechalismy autem na 4300. Na tej wysokosci nawet samochodom brakuje tlenu i czuc wyraznie okrutny spadek mocy silnika.
Potem krotka (?) i okrutnie wyczerpujaca wspinaczka na 4800 do schroniska po wulkanicznym pyle i kamieniach. Zadyszka, tak poprosze. Furosemid, tez poprosze.
Przypomina sie charczenie pod Annapurna, uczucie braku powietrza, bol glowy, zaburzenia swiadomosci, wymioty; same frukty. Tym razem obylo sie bez tego wszystkiego i nieprzyjemnego AMS ale furosemid PO przyjalem. Bol glowy tez poczulem. Ze schroniska dotarlem na 5000mnpm, polowe drogi od schroniska do podnoza lodowca i stwierdzilem ze wystarczy :P jestem czlowiek z Wroclawia, wakacje tak owszem, Kolobrzeg, Augustow, w porywach Zakopane.

Do auta zeszlismy okolo 5pm, powrot ta sama trasa co wspinaczka, potem droga do Quito, Brazylia zdobyla Copa America o czym informowal wydzierajacy sie przez glosniki samochodowe spiker.
Jak wlazlem do lozka od razu zasnalem. Niby wlazenia nie bylo duzo, ale jakos tak nieswojo mi na 5000.


Jesli chodzi o zwiedzanie parku Cotopaxi, to najlepsza opcja jest samochod, drugie w kolejnosci jest zabranie sie na zorganizowana wycieczke z biurem podrozy w wynajetym autobusie albo 4x4, teoretycznie mozna tam dotrzec na piechote od Panamericany, jednak jest to wyprawa na okolo 4 dni z nocowaniem na rowninie w namiocie, ktory trzeba ze soba wnosic, podobnie jak caly ekwipunek biwakowy i jedzenie i picie. Od bramy parku jest jedno miesjce do Refugio gdzie mozna kupic cos do jedzenia/picia (Muzeum Parku Cotopaxi).
Pewna szansa wydaje sie tez zalapanie na "stopa" do jakiegos auta ktore jedzie w gore, ale to maksymalnie dla 1-2 osob.
Z parkingu na 4300 mozna tez zjechac na rowerze ktory wwioza na parking pod Refugio razem z uczestnikami downhill'u; jest to w ofercie biur turystycznych.

prababcia

wlasnie sie dowiedzialem ze w niedziele zmarla moja prababcia Helena z Kolobrzegu
smutne...

podobna wiadomosc dotarla do Karasia w czasie jego podrozy po Ameryce Poludniowej

sobota, 14 lipca 2007

OTAVALO-QUITO





no niestety nie zostalem na wieczorny Cock-Fight, kolizja interesow nastapila. Jutro chce sie wybrac w druga strone od Quito, na poludnie i nie wyrobilbym sie z czasem.

Wrzucilem kilka fotek z Quito, a w poprzednich postach dodalem zdjecia z Otavalo i z bloku operacyjnego

QUITO-OTAVALO














Otavalo
25000 mieszkancow

Jakas godzine temu dotarlem z Quito do Otavalo, miejscowosci na polnoc od stolicy na drodze Panamericana w kierunku Kolumbii. Podroz 2usd, 2,5l godzinki.
Dworzec autobusowy w Quito jest jasno zaprojektowany, podchodzi sie do kasy z nazwa miejscowosci, placi i bilet w lapce. Aby wejsc na perony trzeba jeszcze wrzucic 20centow do automatycznej bramki.
W autobusie bylem podejrzanie sam, co w moment od wyjechania z dworca zmienilo sie diametralnie i skonczylem z plecakiem na kolanach w zatloczonym autobusie. Lokalesi wsiadaja zaraz za dworcem i nie placa 20c. Spryciuchy.

Zaczynaja sie wlasnie tutaj wieczorne przygotowania do lokalnego marketu ktory oficjalnie zaczyna sie rano. na Plaza de Ponchos. Handel psami, wieprzem, zbozem i lokalnymi wyrobami wlokienniczymi. Po markecie wieczorem w sobote ma tez sie odbyc Cock Fight, tak tak, kuraki :P Wszystko u podnoza wulkanu.

Zainstalowalem sie w hostalu Sante Fe przy ulicy Colon :P, dwie przecznice od glownego marketu, apartament skromny, kibelek na zewnatrz, cena 5usd za noc.
W Otavalo jest sporo knajpek a jako ze trwaja przygotowania do targu, piwo i parillada, czyli szerokopojete grille sa wszedzie w centrum tej wioski.
Wirtualna podroz do Otavalo w linku u gory.