piątek, 7 września 2007

REFLEKSJE

schemat trasy wyprawy, kliknij aby powiekszyc


Taki maly poscik, chyba juz na koniec bloga, z refleksjami po podrozy.

Jako umysl scisly nie opre sie pokusie aby umiescic kilka tabelek i zdan, od myslnika, akapitu, od kropki, czy jak inaczej nazwac.

Przejechalem trase z Ekwadoru do Chile zachodnim wybrzezem, pokonalem okolo 12500km roznymi drogami ladowymi, zajelo mi to 290h spedzonych w roznych srodkach komunikacji kolowej, co daje 12 dni i 2 h jazdy non stop.
Normalnie trasę z Quito do Santiago pokonuje sie w 4 dni jadąc autobusami Panamericaną, bez zwiedzania (koszt około 200usd)



W czasie podrozy ktos mnie zapytal o trzy rzeczy ktore zrobily najwieksze wrazenie. Ponizej lista moich faworytow:

1. Cuyabeno (Ekwador) (post1, post2)
bezsprzecznie i bezapelacyjnie na prowadzeniu: niecaly tydzien w dzungli, rzecz jaka z pewnoscia wryla sie w umysl jak sanek ploza.

2. El Camino de la Muerte (Boliwia) (post)
Droga Smierci z La Cumbre pod La Paz do Yolosy pod Coroico, 3600metrow roznicy poziomow, prawie 5 godzin ciagle w dol, i widok drogi ktora ma moze 3 metry szerokosci i z lewej strony konczy sie 300 metrowym pionowym urwiskiem. Namacalna lekcja o tym jak trudno sie zyje i podrozuje w Andach.

3
. I tu jest dylemat, o trzecie miejsce walczy
Trasa Kolejowa Lima-Huancayo czyli Kolej Ernesta Malinowskiego (Peru) (post) z
Salar de Uyuni
(Bolivia) (post) ze swymi idealnie plaskimi, bialymi i slonymi przestrzeniami.
I tak juz chyba na tej 3ce zostanie w dylemacie.

Jak widac nie ma tu Machu Picchu, mekki kazdego turysty w Ameryce Poludniowej, ale tak juz wlasnie wyszlo :)



Troche o krajach w telegraficznym skrocie, opinie sa wyjatkowo subiektywne i z wyjatkiem gdzie skomentowane inaczej, podrozowanie bylo prawdziwa przyjemnoscia, pomimo tego ze czasem ilosc minusikow jest wieksza niz plusow.
Nie wszystko tez widzialem i poznalem, ale przejechalem popularna wsrod "gringo" trase i wnioski nasunely sie takie jak widac. Pewnie byloby inaczej gdybym odwiedzal inne miejsca w poszczegolnych krajach.


Ekwador
Niewielki kraj o zroznicowanych krajobrazach. Najlepiej tez poznany przeze mnie w czasie podrozy.

Na plus:
ceny i waluta (dolar amerykanski),
male odleglosci,
czysta i bezpieczna stolica,
niesamowite owoce,
kraj nie jest zadeptany przez turystow, a z drugiej strony nie jest tak zapomniany przez nich jak Paragwaj; zdecydowanie bardzo dobre miejsce na spedzenie wyjazdu.

Na minus?
Jakbym sie czepial to powiedzialbym ze napiecie 110V

GSM tylko 850 (sporo telefonow go nie lapie); gniazdka "amerykanskie" i 110V; ulice utwardzone, czasami szutrowe; autobusy okolo 1usd za godzine jazdy

Kraj bardzo godny polecenia. Okej, wyjazd do Ekwadoru to nie jest tylko cud-miod, to jest w koncu kraj dosc biedny i rozwijajacy sie, wiec standartowa uwaga przy podrozowaniu jest wymagana.



Peru
Kraj ktory wie ze ma do zaoferowania najwieksza ilosc ruin Inkaskich, z czego kazdy stara sie czerpac obiema pelnymi garsciami ile sie tylko da wyrwac pieniedzy turystom.

Na plus:
cywilizowana komunikacja autobusowa (semi cama),
ogromna ilosc rzeczy do zobaczenia (od Machu Picchu do jakis malych zapomnianych wiosek w gorach), mozna tam siedziec kilka tygodni i ciagle zwiedzac cos nowego, duzo roznych trekow,
znakomite Pisco (peruwianskie niedostepne na swiecie, maja zakaz eksportu zalatwiony przez Chile)
zarcie: swinki morskie z grilla i rocotto relleno, a pizza najczesciej o dziwo jest z pieca opalanego drewnem,
wiekszosc turystycznych "spotow" jest na szczescie na poludnie od Limy (znaczaco ogranicza koniecznosc transportowania sie)

Na minus:
za wszystko sie placi przy kazdej okazji,
ogromne odleglosci po gorskich drogach,
straszne ilosci turystow,

GSM bez problemu; gniazdka "amerykansko-europejskie" (double type) 220V; ulice na trasach turystow z zachodu utwardzone, w gorach szutrowe; autobusy okolo 1,5-2usd za godzine jazdy

Kraj ktory nawet jak komus sie nie podoba to jest na liscie "must to see" poprzez oferowanie gwozdzie programu do zobaczenia w Ameryce Poludniowej. Generalnie trzeba odwiedzic bedac juz tam.



Bolivia
Raj dla osob ktore chca byc w Ameryce Poludniowej na bardzo skromnym budzecie. Kraj wszystkiego najwyzszego na swiecie chyba. Nawet stolice maja prawie na 4 tysiakach nad poziomem morza...

Na plus:
obrzydliwie tanio,
sporo ciekawych miejsc,
liscie koki dostepne na kazdym rogu,

Na minus:
beznadziejna mentalnosc ludzi, czesto opryskliwi do tego sporo zlodziejaszkow i oszuscikow,
praktycznie brak siatki drog, warto miec maske przeciw kurzowi w autobusie (serio),
stolica pokryta gora smieci i warstwa smogu,
niespecjalne zarcie,
strasznie wysoko wszystko (choroba wysokosciowa)

GSM bezproblemowo, choc slaba siatka nadajnikow; gniazdka amerykanskie ale na 220V, czasem europejskie; ulice to ich brak, glownie szutrowe; autobusy okolo 0,5-1usd za godzine jazdy

Zdecydowanie warto odwiedzic, ale trzeba troszke bardziej zwracac uwage na przedmioty wartosciowe. Kraj oferujacy trekingi, splywy, dzungle jak w innych krajach ale za zdecydowanie rozsadniejsze pieniadze.
Niestety bylem w Bolivii tylko kilka dni omijajac niektore wczesniej zaplanowane miejsca.


Chile
Najwieksze rozczarowanie wyjazdu. Kraj o aspiracjach europejsko-amerykanskich ale z ludzmi o mentalnosci ponurakow i nastawionych tylko na kase, moza takiego mialem pecha. Do tego drogi jak nieszczescie.

Na plus:
wino (?),
snieg w czasie naszego lata,
niezle drogi i autobusy,

Na minus:
ceny, ceny, ceny,
ludzie o sredniawej mentalnosci,
tak z grubsza to w zasadzie oprocz hitow: Atacamy, Aconcaguy i Torres del Paine niewiele specjalow, na dodatek wszystko kosztuje oczywiscie podwojnie albo i wiecej jak jest hitem,
pisco opatentowali i jako jedyni je eksportuja (a peruwianskie lepsze),

GSM bezproblemowo; prad: gniazdka chilijskie (mniejsze dziurki niz w europie, nie da sie "wbic" wtyczki) 220V; ulice utwardzone; autobusy okolo 2usd za godzine jazdy,

Kraj w ktorym ewentualna przyjemnosc podrozowania psuje koniecznosc ponoszenia iscie europejskich wydatkow, ludzie opryskliwi i bez poczucia humoru (przyklad: "cena nie pasuje to wyjazd", bez luznej gadki i zartow).
Z drugiej jednak strony (jako ze nie byłem w Argentynie) gdybym musial mieszkac w Ameryce Poludniowej, to chyba wlasnie Chile...


Brakuje w spisie planowanej Argentyny i Paragwaju... ale coz, moze to pomysl na nastepna wyprawe? :)

funkgerät Woyschwitz

i juz dom
spotkania, rozmowy, gorace powitania

dzień i noc czasu;
tak na maxa troche :)

odwrot na z gory upatrzone pozycje




Santiago de Chile - Paryz Charles de Gaulle: 14h
Paryz - Berlin Tegel: 1h45min

Berlin-Wroclaw juz samochodem pokonalem

środa, 5 września 2007

EL COLORADO - na narty do Chile?





Jakies poltorej godzinki od Santiago sa konkretne gorki w ktorych obecnie trwa sezon narciarski. Gratka nie lada!
Pogoda jak w marcu w Alpach, sprzecik do wynajecia calkiem calkiem (Rossignol) i snieg, duzo sniegu na stokach. I ludzie, zero ludzi na stokach!

ps.
jakby juz tradycyjnie jezdzilem na nartach z poznanymi Polakami z Kanady.
Az boje sie myslec kolo kogo bede siedziec w samolocie :P

Tutejsze kurorty sa czynne dluzej niz w Europie bo jezdzi sie do godziny 5 po poludniu, z tego praktycznie do 3pm jezdzilem po swiezych sladach po ratraku. Poezja.
Na parkingu stalo moze ze 30 samochodow, srodek tygodnia.

Stoki sa okej, ale w porownaniu z Alpami to nie ma porownania wogole. Milo pojezdzic i milo ze nie bylo ludzi i milo ze mila pogoda i cieplo ale bez sikania po majtach.
Natomiast zdecydowanie lepiej niz w Czarnej Gorze. Na nartach w Czarnej Gorze.


Zdjecia tradycyjnie pozniej, bo znow hostal w swej nieograniczonej madrosci nie pozwala zainstalowac sterownikow do aparatu Moryca.

wtorek, 4 września 2007

w Pile było jak w Chile każdy miał czerwone ryło (...)

Wlasnie wciagnelismy ogromnego steka z krowy z Monika i Norbertem. Jestesmy niezywi.
To taka moja mala namiastka za opuszczenie argentynskiej Mendozy. Jesli tam to jest pyszniejsze (a z tego co wiem jest) to w Argentynie moglbym zamieszkac i hodowac krowy.

Zapomnialem napisac ostatnio.
Zwyciestwo nad dyktatorskim systemem boliwijsko-chilijskim zostalo osiagniete i po niemalze krwawych bojach Norbert odzyskal zagubiona na solnej pustyni pod Uyuni torbe z pamiatkami z wyprawy od Costa-Rica do Chile. Kosztowalonas to pyszny tydzien spedzony na pustyni Atacama i kilkanascie flaszek taniego (tu) chilijskiego wina.

Dzis pozegnanie, rano towariszcze leca do Buenos Aires, Mediolanu i Berlina by osiagnac Poznan.
Ja jutro z rana szarpnalem sie jeszcze na akcent na zakonczenie.
Jade na narty :)

VALPARAISO













Wczorajszy wyjazd na noc do Valparaiso z Santiago byl srednio udany. Valpo moze i ladne, w stylu podobne troche do zbiednialej Lizbony ale za to cenowo jak najbardziej konkurencyjne.

To chyba taki tutejszy "Krakow", kupa galeryjek i knajpek bardzo "posh", jak mawiaja bracia Brytyjczycy. W miescie widac ze aby wyjsc na ulice to trzeba spedzic pare godzin przy lustrze i nadac sobie troche stylu, albo choc zelu.
Na plus, bardzo stylowe graffiti maja w miescie, wpasowane w zabudowe i czesto opowiadajace jakies przezabawne historie.
Na plus tez mozna zapisac tzw. "ascensores" czyli najrozniejsze windy i kolejki ktorymi wjezdza sie na wzgorza na ktorych stoi miasto.

Poza tym mozna sobie Valpo odpuscic. Primero: drogo, secundo: drogo, tertio: drogo.
Jest zimno i pelne zachmurzenie, my mielismy ogolnie ekstra pogode bo nie padalo...
Rano wrocilismy do Santiago.

niedziela, 2 września 2007

SANTIAGO DE CHILE

Czuje powiew powrotu.
Busikiem z San Pedro de Atacama 23h do Santiago za 25tatusiow Pesos Chileños.

Znow szukam hostalu, znow szukam kotleta na obiad, znow pyknac fotki i zwijac sie.

Bedzie tego brakowac, mimo wszystko lepsze to od newsow w stylu: Tusk bije zone, Kaczmarek w wiezieniu, Kaczynski ma brata blizniaka, Lepper to wiesniak, a SLD to to i tamto i innych takich gowien.
Ech...

piątek, 31 sierpnia 2007

SAN PEDRO DE ATACAMA






No i siedzimy sobie z Monika i Norbertem w San Pedro de Atacama zwodzeni za nos przez agencje turystyczne.

Wracajac z Salaru zostawilismy pakunek z pamiatkami w toyocie jaka przejechalismy Salar de Uyuni. Toyota odjechala i szukaj wiatru w polu. Telefonu na pustyni nie ma, CB radio nie dziala i wsio.
W San Pedro Norbert stara sie odzyskac pakunek, ktory po 2 dniach znalazl sie podobno w Uyuni ale jestesmy na etapie tego ze nikt go nie chce przywiezc do San Pedro w Chile. Zobaczymy co bedzie.

Tymczasem delektujemy sie lokalnymi winkami w cenach wybitnie przystepnych, siedzac po hostalach w cenach juz nieco mniej przystepnych niestety.
W takiej dziurze nie ma nic do roboty. Przestaja mnie juz teraz dziwic pijaki co po nocach zwalaja sie na izby przyjec. Rozumiem bo sam staje sie tu zulem-alkoholikiem :P

Miejscowka wybitnie podeszlaby tu Mareczkowi. Klimacik San Pedro jest niesamowity.
Budynki z oslawionych glinowoslomianych cegiel, kupa hipisow, antenki cb na dachach domow, szutroweczki w miescie i jeden wybrukowany placyk. De facto miedzy kosciolem a komenda karabinierow.
Cale miasteczko otoczone wulkanami.


Z San Pedro do Calamy jedzie sie okolo poltorej godziny.
Do Santiago jedzie sie dobe! Cena robi sie tez zaporowa - 50usd.

ATACAMA - VALLE DE LA LUNA

Valle de la Luna

Valle de la Luna

Valle de la Muerte

Dojechalismy do San Pedro de Atacama we wtorek i jeszcze tego samego dnia zlapalismy szybki tour do Valle de la Luna czyli po naszemu Doliny Ksiezycowej. Znajduje sie ona pol godzinki od San Pedro i podobno najlepiej, najladniej i wogole naj naj naj widac z niej ksiezyc w najlepszym klimacie. Ksiezyca nie bylo, ale byl zachod slonca.

Wycieczke uratowal przewodnik Maurizio w sportowych okularach adidasa, ktory byl wielkim jajcarzem i dalo sie z nim posmiac ze wszystkiego co widzielismy. A kamienie na pustyni maja ksztalty fikusne.

Sama Dolina Ksiezycowa jest OK i jak sie juz jedzie przez San Pedro warto ja zobaczyc, ale gnac specjalnie do niej przez Chile to nieporozumienie troche.


Oprocz niej odwiedzilismy tez Valle de la Muerte (Dolina Smierci), podobno najsuchsze miejsce na swiecie. Spoko ale bez rewelacji jak z druga dolinka.

Caly tour trwal jakies cztery godzinki, wszystkie firmy wyjezdzaja z San Pedro o 15 i wracaja okolo 19. Cena niecale 10usd. Bus uwaga, uwaga! Klimatyzowany!

środa, 29 sierpnia 2007

SALAR DE UYUNI i GRANICA BOLIWIA-CHILE




Uyuni szczycilo sie kiedys wielkim przemyslem kolejowym, w fabryce robotnicy w pocie czola skladali i naprawiali parowozy i wagony. Dzis pozostaloscia po tym okresie sa liczne pomniki ludzi pracy. tor kolejowy, zamknieta fabryka i cmentarzysko parowozow.







Salar de Uyuni, czyli najwiekszy salar na swiecie.
Widok zupelnie plaskiej powierzchni w kolorze idealnie bialym ciagnacym sie po horyzont jest niezle poschizowany.
A jak sie czlowiek polozy i polize ziemie i jest ona slona juz wogole potrafi zakrecic.
Jakby jeszcze bylo malo na salarze co jakies kilkanasciem minut jazdy mija sie wyspy porosniete kaktusami i tylko kaktusami.
Aha, spalismy w hotelu zbudowanym z soli oczywisie.

Mysl jest taka, ze salar to idealne miejsce na latawce :) Kto wie, kto wie... :P









Z salaru na 3660mnpm, wjezdza sie na obszar wulkanow pogranicza Boliwijsko-Chilijskiego na okolo 4300mnpm. Tutaj noca "troche" zimno. Minus 25 Celsjuszy. Ogrzewania w hotelu brak. Ale widoczki niesamowite. Raj dla pocztowkowcow.




Z Laguna Verde (Jezioro Zielone) znajdujacego sie praktycznie na pograniczu ale jeszcze po stronie Boliwii wjechalismy do Chile.

Pieczatki wyjazdowe zbiera sie w Uyuni (15 boliwianow), na granicy sprawdzaja je, wjezdza sie do Chile i przed San Pedro de Atacama jest kontrola Chilijska. Trzepanie bagazu, pieczatki i jestesmy w kraju Augusta Pinocheta.

Obecnie siedze w San Pedro na pustyni Atacama i obmyslam co robic w Chile i czy jechac do Argentyny choc na chwil kilka.

LA PAZ - ORURO - UYUNI


Z La Paz smignalem szybko, miasto wywarlo na mnie przygnebiajace wrazenie. Pieknie polozone na dnie doliny jak na dnie durszlaka, ale syf okrutny. Zlapalem busa do Oruro z poznanymi Polakami z Radomia, wsrod ktorych oczywiscie byl lekarz, a potem tego samego dnia z Oruro nocny bus do Uyuni.
Z busami z Oruro nie ma problemow, kupilem bilet na godzine przed odjazdm, wiec nie jest tak strasznie jak straszyli inni turysci.
Do Uyuni dojechalem o 5 rano. Klimat zmienil sie drastycznie: minus 5 Celsjuszy, ciemno, zamarzniete fontanny. Szczesliwie po niecalej godzinie wylazl na obchod miasta facet z biura "Uyuni Tours" (istnieje podobno od 1989 roku, pierwsze biuro oferujace wycieczki na salar). Poczestowal herbatka, zapalil grzalke gazowa, opowiedzial o wycieczce na Salar de Uyuni.
Wspominal tez o historii wypraw na Salar, i o tym ze Uyuni bylo wczesniej miastem przemyslu kolejowego, kultem pracownika z wieliego zakladu produkujacego ciezkie elementy z zelaza i stali. Wykalaczki moze tez robili.
Po upadku fabryki parowozow Uyuni stalo sie istnym zadupiem i gdzies od niecalych 20 lat znow "rozkwita" dzieki turystyce. Nie zmienia to faktu ze samo Uyuni to odrazajaca dziura na zadupiu.

Ceny wyjazdu na Salar wynosza okolo 70-80usd za 3 dni i sa slabo negocjowalne. Biur jest ponad 70 w Uyuni i od razu mowia ze handluja turystami miedzy soba, tak aby mozliwie maksymalnie wypelnic auta. Samochody to praktycznie wylacznie LandCruisery serii 60, 80 i czasem 100. Tylko benzyna. Na salarze w nocy temperatura spada do minus 25 Celsjuszy...

Tym sposobem znalazlem sie w LC80 z para Argentynka-Francuz, Londynczykiem z Londynu (oczywiscie lekarz), i para przezajebistych Polakow z Poznania: Monika i Norbertem. Wyruszylismy na podboj najwiekszego salaru na swiecie.