No i siedzimy sobie z Monika i Norbertem w San Pedro de Atacama zwodzeni za nos przez agencje turystyczne.
Wracajac z Salaru zostawilismy pakunek z pamiatkami w toyocie jaka przejechalismy Salar de Uyuni. Toyota odjechala i szukaj wiatru w polu. Telefonu na pustyni nie ma, CB radio nie dziala i wsio.
W San Pedro Norbert stara sie odzyskac pakunek, ktory po 2 dniach znalazl sie podobno w Uyuni ale jestesmy na etapie tego ze nikt go nie chce przywiezc do San Pedro w Chile. Zobaczymy co bedzie.
Tymczasem delektujemy sie lokalnymi winkami w cenach wybitnie przystepnych, siedzac po hostalach w cenach juz nieco mniej przystepnych niestety.
W takiej dziurze nie ma nic do roboty. Przestaja mnie juz teraz dziwic pijaki co po nocach zwalaja sie na izby przyjec. Rozumiem bo sam staje sie tu zulem-alkoholikiem :P
Miejscowka wybitnie podeszlaby tu Mareczkowi. Klimacik San Pedro jest niesamowity.
Budynki z oslawionych glinowoslomianych cegiel, kupa hipisow, antenki cb na dachach domow, szutroweczki w miescie i jeden wybrukowany placyk. De facto miedzy kosciolem a komenda karabinierow.
Cale miasteczko otoczone wulkanami.
Z San Pedro do Calamy jedzie sie okolo poltorej godziny.
Do Santiago jedzie sie dobe! Cena robi sie tez zaporowa - 50usd.